Bieganie to straszna zaraza. Dopadła już wielu moich
znajomych. Najlepsze jest to, że objawy szybko można zauważyć u siebie, ale
ciężko jest coś na to zaradzić. Ci, którzy są zarażeni dłużej, twierdzą, że
jedynym wyjściem z tej sytuacji jest biegać coraz więcej. Żeby łatwiej było
znieść objawy zarazy, warto mieć lekarstwo. Najlepiej jakieś dobrze dobrane
buty, i ciuchy. Tak, te rzeczy sprawiają, że przebieg tej choroby jest
przyjemniejszy. Po jakimś czasie niektórzy twierdzą, że się wyleczyli. Nic
bardziej mylnego. Brak biegania jest dobry tylko z pozoru. Siedząc w domu
zastanawiasz się czy by czasem nie ruszyć dupska i nie pobiegać trochę. Zżera
Cię od środka, że może teraz, albo za chwilę. Jutro, tak. Jutro będę biegać.
Nic z tego. Dalej zżera. Trzeba zażyć leki i po prostu pobiec. Wyjść z domu i
biec. Nie ma chyba nic lepszego na to choróbsko jak zwyczajnie pobiegać.
Tak
było ze mną. Zacząłem biegać kiedy wiązanie butów było słychać w całym domu.
130 kg. Oczywiście słyszałem, że może trochę masz za dużo tu i tam,
ale tylko trochę. Ty duży chłop jesteś, nie możesz być chudy jak patyk. Błąd.
Oczywiście wyzwiska typu tłuścioch czy grubas nie są w żadnym wypadku
motywatorem, ale kłamstwa w drugą stronę są jeszcze gorsze. Na początku było
kilka kółek na bieżni. W zwykłych halówkach, bez ciuchów technicznych, nic. Na
żywca, bez planów, bez kombinacji. Dołączyłem dietę i pierwsze 10kg to był
moment. Potem coraz ciężej i ciężej. No to jak nie szło to w piz..u i do kąta z
tym bieganiem. Czegoś jednak brakowało. Przerwa i znów biegam i znów przerwa i
znów biegam i tak przez ponad rok. Postępy były, ale słabe. Waga spadła co
prawda do 112kg, ale to jeszcze nie było to. Końcówka roku 2013 była już mocno
na biegowo. Pierwsze zawody, pierwszy półmaraton i dycha. Medale i rekordy.
Endo co chwila dorzucało bonus do treningów w postaci pucharka. Zima
przebiegana znośnie i nowy 2014 rok. Sporo startów. Właściwie brałem co bliżej
i tyle na ile budżet pozwalał opłacać starty. GP Idol, półmaratony, maratony,
dychy, górskie po asfalcie, sztafety itd. Więcej czytałem, więcej wiedziałem o
planach, interwałach czy podbiegach. Lepsza wydolność, szybsze bieganie.
Generalnie cud miód i orzeszki. Syn biega, żona chce biegać, normalnie biegowy
raj w koło mnie. Sąsiad, sąsiadka, koledzy, znajomi, bratowa, kurde, cudowny
rok pod tym względem. Pod koniec roku Ultra Maraton Bieszczadzki. 53 km. Ponad dwa
tysiące przewyższeń i ten wspaniały i nie powtarzalny klimat biegania w górach.
Nagle okazuje się, że sięgasz po więcej, że chcesz dalej i szybciej, i jeszcze
wyżej. Rzeźnik, Bieg 7 dolin czy ŁUT 150, są coraz bliżej. To co na początku
wydawało się kompletnie nie osiągalne staje się całkowicie realne do zrobienia.
Z kilku kółek w halówkach zrobił się ultra maraton górski.
Z
bieganiem jest jak w życiu. Nabierasz doświadczeń i uczysz się siebie
samego. Kiedyś nie miałem pojęcia co to
Asics, dziś wiem co to Inov-8. Slang biegowy nie jest dla mnie językiem obcym,
i wiem już, że moje stopy lekko supinują, że biegam ze śródstopia i najlepiej
czuję się w obuwiu minimalistycznym, czyli w moich halówkach ;) Mam nadzieję,
że przyszły rok będzie dla mnie tak samo dobry i pozwoli chłonąć nową wiedzę i
doświadczenia biegowe. Mam wstępne plany, które w 80% będą wytyczone na
szlakach górskich. Tam czuję się najlepiej. Zaczynam w Bieszczadach od
maratonu. Jak się uda w losowaniu to wybieram się z Tadkiem na Rzeźnika. Jest
też Sudecka setka i Festiwal Biegowy w Krynicy. Oczywiście wracam na Ultra Maraton
Bieszczadzki do Cisnej ale nie odpuszczę też Biegu na Jawronik czy Półmaratonu Sowiogórskiego. Z nowych
imprez jak się uda zmieścić to półmaraton Jedlina Zdrój i Ślężański. Może też
gościnne występy u sąsiadów za południową granicą ? Oby tylko zdrowie pozwoliło
jak do tej pory.
Plan na
ten rok wykonany. Progres biegowy ogromny, masę nowego wartościowego złomu i
poniżej setki. Żona powiedziała do mnie chudzinko, a to chyba najlepsza
rekomendacja. Tak więc owszem, jestem zarażony, ale się leczę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz